Litewska kraina » Litwa Środkowa
Kiejdany (Kedainiai)

Legenda głosi, że nazwa miasta wzięła się od imienia bogatego kupca Kejdangena, który przybył z Kursz i nad brzegami rzeki Niewiaży założył niedużą wieś rybacką. Pierwsza wzmianka o mieście pochodzi od kronikarza Zakonu Kawalerów Mieczowych. Pod koniec XV w. rozpoczął się rozwój miasteczka, Kiejdany stają się siedzibą rodu Kiszków, w 1590 roku Kiejdany otrzymały prawa miejskie, a kilka lat później weszły w posiadanie znanego dowódcy, hetmana Wielkiego Litewskiego Krzysztofa Radziwiłła „Pioruna”, który z miasta uczynił rodzinną siedzibę i symbol potęgi rodu. Politykę ojca kontynuował jego syn, dobrze znany z Trylogii książę Janusz Radziwiłł. Dbał on o rozwój miasta, zapraszając do niego licznych rzemieślników z Zachodu, Żydów, a także Szkotów i Niemców. Był to najlepszy okres w historii miasta, gdyż Kiejdany stały się drugim po Wilnie najważniejszym miastem Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był to także najważniejszy na Litwie ośrodek kalwinizmu, który propagowali Radziwiłłowie.

Kiejdany – to sympatyczne małe miasteczko. Można zwiedzić kościół Ewangelicko-Reformowany, drewniany kościół katolicki i dwie Synagogi, czyli obrzędowo Kiejdany prezentują sie dośc bogato. Tyle że to już historia. Podczas świąt religijnych najliczniej zapełnia się dzisiaj świątynia katolicka w Kiejdanach.

Kościół Ewangelicko-Reformowany niczym twierdza wznosi sie na Starówce Kiejdan. W swoim czasie był to największy kościół Litwy Środkowej. W podziemiach kościoła mieści się odnowione mauzoleum Radziwiłłów. W pięknie zdobionej renesansowej krypcie w barokowych sarkofagach spoczywają szczątki Wojewody Wileńskiego i Hetmana Wielkiego Litewskiego Krzysztofa Radziwiłła Pioruna i Janusza Radziwiłła; w trzech sarkofagach z cyny spoczywają nieletni bracia i siostry Janusza Radziwiłła.

Na placu w Kiejdanach od XVI w. osiedlali się Żydzi, z biegiem czasu ta część miasta całkowicie przeszła w ich władanie. Powstały dwie Synagogi – Wielka i Mała. W Kiejdanach w XVII w. studiował słynny myśliciel żydowski Gaon Elijahu. Podczas II Wojny Światowej społeczność żydowska Kiejdan została zniszczona, cudem zachowały się Synagogi.

Tereny Kiejdan są związane z poetą Czesławem Miłoszem. Urodził się 30 czerwca 1911 roku w Szetejniach. Obok Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta należy on do panteonu polskich poetów XX-wiecznych. Laureat Nagrody Nobla, wybitny poeta i prozaik, w swej twórczości niejednokrotnie powracał do tak zwanej małej ojczyzny, którą była dla niego Litwa i strony rodzinne. Sejm Litwy ogłosił rok 2011 Rokiem Czesława Miłosza. Tytuł honorowego obywatela Kiejdan Czesławowi Miłoszowi nadano w 1990 roku.
Do tematu Ojczyzny niejednokrotnie powracał nie tylko w poezji, zagadnienia Litwy i litewskości oraz Wilna poruszał też w różnych publikacjach. Jego pogląd na różne sprawy może dzisiaj nie zgadzać się z naszym, ale na pewno przybliży to miasto i jego wielokulturowa historię.
Czesław Miłosz o Wilnie:
(Przemówienie podczas przyjęcia nagrody Nobla)
„Jest błogosławieństwem jeżeli ktoś otrzymał od losu takie miasto studiów szkolnych i uniwersyteckich jakim było Wilno, miasto dziwaczne, barokowej i włoskiej architektury przeniesionej w północne lasy i historii utrwalonej w każdym kamieniu, miasto czterdziestu katolickich kościołów, ale i licznych synagog; w owych czasach Żydzi nazywali je Jerozolimą Północy.”

Czesław Miłosz, Kultura 1/376-2/377, 1979
„Ale wracam do naszego szczególnego miasta. Może uda się odnaleźć jakąś w nim ciągłość mimo przemian. Zajmiemy się też chyba uniwersytetem na którym studiowaliśmy obaj i który teraz obchodzi swoje 400-lecie. Dobra to też okazja żeby bez ogródek i dyplomatycznych wybiegów wymieniać nasze poglądy na stosunki polsko-litewskie. Wilna nie da się wyeliminować z dziejów kultury polskiej, a to ze względu na Mickiewicza, na Filomatów, Słowackiego, Piłsudskiego. Nieraz zastanawiałem się nad pewnym podobieństwem Wilna mojej młodości i Wilna sprzed górą stu lat, które miało najlepszy uniwersytet w Imperium z łaski Aleksandra I-go. Wtedy to było miasto masonerii – właściwie rozgromienie Filomatów zbiega się czasowo ze zwróceniem się Aleksandra przeciwko masonerii w całym cesarstwie. Filomaci mieli swoje masońskie powiązania przez Kontryma, bibliotekarza uniwersytetu. O lożach masońskich w moim, nowszym, Wilnie wiedziałem, i organizacja tajna "Pet", do której zostałem przyjęty będąc uczniem gimnazjum, też swoje powiązania miała, politycznie zwrócona była przeciwko endecji. Ale kiedy nie tak dawno temu spotkałem mego byłego profesora, jednego z najmłodszych profesorów prawa u nas, Stanisława Swianiewicza, dowiedziałem się od niego, że lóż masońskich było dużo i prawie wszyscy profesorowie do jakichś lóż należeli. W ogóle masońskość Wilna w jego relacji (a on jest człowiekiem absolutnie prawdomówny) mnie zdumiała. Czy można w tym dopatrywać się jakichś trwałych powołań Wilna, nie wiem. W każdym razie już w szkole średniej trafiłem do czegoś w rodzaju "loży" - tego słowa używam nie w znaczeniu dosłownym, tylko na oznaczenie spiskowań elity, do której trzeba być przyjętym. I ta elita była usposobiona pogardliwie do "dobrze myślących", tj. do całego splotu: polskiego nacjonalizmu, Sienkiewicza, korporacji studenckich w deklach etc. Taką "lożą" był też Akademicki Klub Włóczęgów, w którym znalazłem się zaraz po wstąpieniu na uniwersytet, a nieco później, podczas wielkiego, choć krótkotrwałego przybrania fali lewicowej we wczesnych latach 1930-tych, K.I. czyli Klub Intelektualistów, rodzaj komórki koordynującej i planującej posunięcia, tudzież urządzającej dyskusje w lokalu Związku Prawników czyli studentów prawa. W tych "lożach" widzę dziedzictwo romantyczne - marzenie o zbawianiu ludzkości "od góry", przez tych, którzy "wiedzą lepiej". A prawica, zwolennicy hasła Bóg i Ojczyzna, "stuprocentowej polskości"? Taka była większość mówiących po polsku. Językowo Wilno tamto, z czasu Filomatów, musiało być polskie bardziej niż moje, nie wiem tylko czy polska przeważnie była wieś okoliczna jak w moich czasach, czy białoruska. A może litewski język (jak wiadomo w tamtych okolicach stopniowo wypierany przez białoruski) bliżej wtedy do Wilna podchodził. W samym mieście wiek dziewiętnasty, rosyjskiego panowania, wycisnął swoje piętno i dlatego mówię, że tamto dawniejsze Wilno było może bardziej polskie. Bo przecie niemal połowę ludności mego Wilna stanowili Żydzi, a znaczna ich część przejęła język rosyjski czy też do tego języka ciążyła. Stąd rosyjskie gimnazja w moim Wilnie, obok polskich. Było też jedno, jeżeli się nie mylę, hebrajskie, i jakieś w yidish szkoły. (Jak pewnie wiesz, było jedno gimnazjum litewskie, im. Witolda Wielkiego, i jedno białoruskie). Do rosyjskich szkół posyłała swoje dzieci inteligencja żydowska do kultury rosyjskiej przywiązana – bo przecie Rosjan było w Wilnie mało, trochę tych, co z carskich czasów zostali, plus garstka emigrantów. Były i inne rosyjskie pozostałości, ta brzydka architektura właściwa rosyjskim miastom garnizonowym, tak kontrastująca ze starym Wilnem wąskich zaułków. Główna ulica nosiła kiedyś Świętojerski Prospekt i jeszcze kiedy chodziłem do szkoły w języku codziennym nazywała się "Jerek". "Jerek" był deptakiem, miejscem spacerów panów oficerów i studentów. Potem stopniowo przyzwyczajano się do nowej nazwy ulicy: Mickiewicza. Z tym wszystkim, porównując Wilno z innymi miastami zauważało się jego specyfikę. Psalmista nazywa Jeruzalem miastem "zwartym w sobie", i to w pewnym stopniu stosowałoby się do Wilna, w silnym kontraście do miast zbudowanych na równinie, jak Warszawa. Zawartością Wilno przypominało Kraków, ale zasada tych dwóch miast jest różna, nie ma przecie w Wilnie rynku jako środka miasta. Z dzieciństwa zachowało mi się dość mgliste zresztą wspomnienie Dorpatu czyli Tartu, może mylę się odgadując coś wspólnego z Wilnem. A i w Pradze czeskiej czułem się o wiele bardziej "po wileńsku" niż w Warszawie. Zresztą Wilno historyczne tyle razy niszczyły pożary, że chyba samo położenie u zbiegu dwóch rzek i między pagórkami nadaje miastu ową "zawartość".
To, że Wilno było prowincją a nie stolicą dość mocno odczuwałem. I w wypadku polonizacji wszystkich tych ziem, etnicznie litewskich i białoruskich, prowincją by pozostało. Bo weźmy Francję. Ziemie na południe od Loary nie były francuskie, mówiły w języku Oc, ale od czasu podboju w XIII wieku pod pretekstem krucjaty przeciwko Albiensom były stopniowo francuzowane. Jeszcze w XIX wieku cała wieś mówiła tam w patois, czyli w Oc, ale kiedy kilka lat temu byłem w departamencie Lot, dowiedziałem się, że język ten znają w wioskach tylko ludzie po czterdziestce. To był język Maquis podczas wojny, bardzo użyteczny, bo ludzie z miasta, tj. Francuzi, go nie rozumieli. Powiedzmy brutalnie: gdyby Polska nie przegrała swojej stawki historycznej, spolonizowałaby wszystkie ziemie aż do Dniepru, tak jak Francja rozciągnęła swój język aż do Morza Śródziemnego (a przecież kiedyś Dante zamierzał pisać Boską Komedię w języku poetów, tj. w Oc!) I Wilno byłoby miastem regionalnym, jak Carcassonne. Ale nie zapuszczajmy się w różne historyczne "gdyby". W wieku XX-tym program polskich nacjonalistów co do ziem etnicznie nie-polskich był głupi, bo przecie Wilno czy Lwów to były enklawy. Myślę, że dzisiaj młodym dość trudno zrozumieć ten charakter przedwojennego Wilna jako enklawy: ni to Polska, ni to nie Polska, ni to Litwa, nie to nie Litwa, nie to prowincja, ni to stolica, choć przede wszystkim prowincja. I oczywiście Wilno, jak widzę z perspektywy, było dziwaczne, miasto pomieszanych, zachodzących na siebie stref, jak Triest albo Czerniowce.”


Do przyjaciół Litwinów

Niewiele jest miast w Europie, które by były poddawane takim mitologizacjom jak Wilno. Rozumiem przez to opowieści wzięte z przeszłości i niekoniecznie zgodne z faktami. Historia tego miasta jest tak dziwaczna, że po prostu zaprasza, żeby przenosić ją w wymiar baśni, co też nieraz czyniono i opowieści zmieniały się zależnie od tego, kto opowiadał: czy byli to Litwini, czy Polacy, Żydzi czy Białorusini. Ponieważ mamy tutaj dyskutować o pamięci zbiorowej, musze wyznać, że prawdę historyczna uważam za możliwą, w pewnych granicach, i że jest ona bardzo potrzebna. W takim mieście jak Wilno są to w pierwszym rzędzie interesy grup etnicznych czy językowych. Mam 89 lat, wyrosłem tutaj, w tym mieście, i przyznaje się, ze Wilno jest dla mnie ciężarem. Oczekuje się tu ode mnie, że będę mówić same miłe rzeczy, nie urażające nikogo. Ja natomiast nie jestem dyplomatą, choć oczywiście zależy mi na dobrych stosunkach pomiędzy Polską i Litwą. Niestety, przyjeżdżając do Wilna, zawsze mam wrażenie, że trzeba tu chodzić jak po cienkim lodzie i że nie wystarcza tutaj być człowiekiem, bo każdego natychmiast zapytają, czy jest Litwinem, czy Polakiem, Żydem czy Niemcem, jakby ponury wiek XX, wiek etnicznych podziałów, trwał tu dalej w najlepsze.
Kiedy po rozbiorze Polski przez Hitlera i Stalina młodzi Litwini zaczęli przyjeżdżać do Wilna, przekonali się, że lekcje w szkole o litewskości Wilna nie były prawdą, bo miasto miało jedynie nikły procent Litwinów, a ludność składała się z Polaków i Żydów. Przed 1939 rokiem Wilno polskie i Wilno żydowskie istniały obok siebie, ale prawie nie komunikowały się ze sobą, były to więc w istocie dwa miasta, dwie kultury. Dla Polaka Wilno jest nadal kolebką romantyzmu, czyli najważniejszego w polskiej historii ruchu, którego znaczenie wykracza poza literaturę. Ale miał on też ogromne znaczenie dla historii Litwy. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że Litwę, jako mityczna krainę odwiecznych lasów i pogańskich bogów, stworzyła wyobraźnia polskich pisarzy, zwłaszcza romantycznych.

Jerozolima Północy
Piękno geograficznego położenia i architektury tego miasta ma w sobie coś magicznego. Łatwo zapomnieć tutaj, że stoimy nad grobem około stu tysięcy Żydów. Przerażliwość tego masowego mordu jest tu ciągle, choć żywym wygodniej jest o tym nie pamiętać. Dla żydowskich historyków Wilno pozostaje jednak "Jerozolimą Północy", jednym z najważniejszych na świecie centrów kultury żydowskiej. Rosnąc w Wilnie polskim, niewiele o przeszłości Wilna żydowskiego wiedziałem, co wskazuje na metodę nacjonalistycznych podręczników polegającą na eliminacji pewnych faktów. Na przykład to, co zdarzyło się w tym mieście w roku 1749, było przykre dla polskiego katolicyzmu i dlatego zasługiwało na wymazanie. Spalono wtedy żywcem na stosie heretyka. Był nim Walentyn hrabia Potocki, który, studiując w Amsterdamie, nawrócił się na judaizm i mimo tortur, jakim go poddawano, nie powrócił do chrześcijaństwa. Grób tego męczennika wiary był otoczony czcią przez wileńskich Żydów również w moich latach szkolnych i uniwersyteckich, przy całkowitej mojej niewiedzy. Dzisiaj rozmyślam o minionym na zawsze żydowskim Wilnie ze zdumieniem. Było to miasto olbrzymich sprężonych energii, stolica domów wydawniczych publikujących książki w jidysz i hebrajskim, siedziba pism literackich i teatrów. Pod tym względem z Wilnem mógł konkurować jedynie Nowy Jork. Nic dziwnego, że wśród Żydów amerykańskich najwyżej cenione jest pochodzenie z Wilna i, jak opowiadała mi z humorem Susan Sontag, jej dziadek takie pochodzenie sobie dorobił, bo naprawdę pochodził z małego podwileńskiego miasteczka.
Żydowskie Wilno mówiło i pisało głównie w jidysz. W celu przechowywania i badania kultury ludowej Wilna i okolicznych shtetl, założono w Wilnie Żydowski Instytut Historyczny. Niejako dalszym jego ciągiem jest w Nowym Jorku JIVO, instytut, który przechowuje ocalone wileńskie archiwa swego poprzednika.
Chciałbym zwrócić uwagę na pewna szczególna cechę Wilna. Jest to miasto semantycznego nieporozumienia. Kiedy nazywają Wilno historyczną stolicą Litwy, nie jest to ścisłe, bo w ciągu kilku stuleci było stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego, a był to organizm polityczny zupełnie inny niż państwa narodowe. Zważywszy na to, że ludność tego olbrzymiego państwa była przeważnie prawosławna i posługiwała się językiem nie litewskim, ale starobiałoruskim czy staroukraińskim, nie mogło to pozostać bez konsekwencji dla jego stolicy. Wydaje mi się, że historycy mają pewną trudność w przedstawieniu sobie Wilna jako osady prawosławnych kupców, z wielką liczbą drewnianych prawosławnych cerkwi. U historyków zarówno polskich, jak i litewskich można zauważyć chęć pomniejszenia elementu wschodniego, czemu trudno się dziwić, skoro propaganda rosyjska lubiła podkreślać odwieczną słowiańskość miasta. Ale nie ulega wątpliwości, że siłą przyciągania elementu wschodniego była znaczna, skoro kalendarz wschodni regulował życie i handel wileńskich kupców i dopiero w XVII wieku rada miejska składa się w połowie z prawosławnych i w połowie ze zwolenników kalendarza zachodniego, czyli katolików oraz protestantów. Wilno jako miasto graniczne - bo zbudowano je na granicy cywilizacji Bizancjum i Rzymu. Wielkie Księstwo, a następnie polsko-litewska Rzeczpospolita długo opierały się skutecznie Moskwie, aż do przełomu, który moim zdaniem nastąpił w roku 1655. Wtedy terytorium Polski najechali Szwedzi, natomiast od wschodu ruszyła armia rosyjska i zajęła Wilno. Rosjanie podpalili miasto i dokonali masowej rzezi jego mieszkańców. Dopiero w roku 1661 zostali z Wilna wyparci. Można te wydarzenia uznać za początek ekspansji rosyjskiego imperium, którego kolejne działania w Wilnie wprowadziły pojęcie rusyfikacji. Niestety, jesteśmy w tym punkcie Europy, w którym przerzucano się pojęciami: polonizacja, rusyfikacja, litwinizacja. Pamiętam opowieści mego ojca, który chodził do gimnazjum w Wilnie. Wszystkie lekcje były w języku rosyjskim, łącznie z lekcjami religii, ale ksiądz się do tego nie stosował, jedynie na wypadek inspekcji kazał nauczyć się na pamięć kilku zdań historii świętej i wywołany uczeń wstawał, gładko recytując zawsze to samo: "Abraham sidieł w swojej pałatkie...".
Litewska gorliwość w litwinizacji Wilna można zrozumieć, choć tutaj pewne mityczne wyobrażenia miały przeciwko sobie kilka stuleci historii. Kiedy Litwa znalazła się w posiadaniu Wilna w roku 1939, działał w mieście Uniwersytet Stefana Batorego, moja alma mater. Szczycił się on swoim pochodzeniem od akademii jezuickiej, której statut zatwierdził król Stefan Batory, i od sławnego uniwersytetu czasów romantyzmu, zamkniętego przez władze rosyjskie po polskim powstaniu 1831 roku. Tak wiele temu uniwersytetowi zawdzięczam, że byłbym niewdzięcznikiem, gdybym nie poczuwał się do lojalności wobec jego profesorów. Otóż moim zdaniem likwidacja tego uniwersytetu w 1939 roku, z dnia na dzień, rozporządzeniem administracyjnym władz Litwy przedwojennej, była błędem, gdyż właśnie środowisko profesorów tego uniwersytetu zachowało przywiązanie do tradycji Wielkiego Księstwa i sprzeciwiało sięnacjonalizmowi polskiemu, dla którego Wilno było po prostu częścią Polski. W tym wypadku abstrakcyjny pomysł jak najszybszej litwinizacji zderzał się z organicznym rytmem miasta jako wielojęzycznej mozaiki. Gdyby uniwersytet dalej działał, przyczyniłby się zapewne, budząc litewski patriotyzm niezależnie od narodowości, do duchowej integracji Wilna z całością Litwy. Oczywiście takie "gdyby" tracą wagę wobec wydarzeń, jakie wkrótce nastąpiły, czyli wobec sowieckiej okupacji.

Z dalekiego kontynentu
Rozmawiają Adam Michnik i Irena Grudzińska-Gross 
Przed wojną istniało polskie Wilno, niewątpliwie przeważnie endeckie, ale wśród inteligencji było dużo światłych osób. Byli w Wilnie Polacy, którzy mogliby z Litwinami się dogadać. Niestety, ci, którzy mogliby zrozumieć Litwinów, ci najlepsi, ci, co mogli myśleć twórczo, niezależnie, wyjechali z Litwy. Został lud prosty, mający domki na przedmieściach z kurą i prosiaczkiem. A później odrodził się ten stereotyp z Rodziewiczówny. Ta zapeklowana mentalność odrosła z wzoru w pewnym sensie martwego.
Irena Grudzińska-Gross: - Kiedy czytam to, co Pan pisze o dawnym Wilnie, mam uczucie, że to nie jest miasto, tylko jakaś idylliczna, sielska wieś.
CM: - To się zgadza. Może ja jestem bardziej ze wsi niż z miasta? Bo Wilno było wiejskim miastem. W takim mieście właśnie słyszało się, jak koguty pieją, psy szczekają. Choć były też elementy wielkomiejskie - często widzę je gdzieś tam w Paryżu na przykład. Wilno było wyraźnie podzielone: miasta polskie i żydowskie żyły osobno, a żydowskie jeszcze dzieliło się na mówiące w jidysz i po rosyjsku.
IG: - W Wilnie był Pan Polakiem?
CM: - Tak, oczywiście, tyle że zbuntowanym przeciwko tej polskości.
IG: - A w Warszawie był Pan Litwinem?
CM: - Nigdy nie byłem Litwinem, chociaż bardzo bym chciał. Jako poeta polski nie mogłem, bo podział przechodził po linii językowej. Ja bym lubił, żeby było tak jak w Finlandii, gdzie można pisać po szwedzku i być poetą fińskim.